Kodak Baby Brownie.
taki sam, jak mój pierwszy aparat, z dzieciństwa. a też wykorzystany do proj. okładki Przeglądu filozoficzno-literackiego, n-ru o Tadeuszu Różewiczu, z malarstwem Bogny Gniazdowskiej w środku – zresztą wydrukowanym, oprawionym – w formie pocztówek jakby XIX-wiecznych; dodatkowo wyrywanych z numeru (jeśli ktoś by zechciał), bowiem z perforacją-nacinaniem ząbkowanym zrobione. technologicznie prosta rzecz, a wdzięczna.
……………………………….
a oko-okienko czerwone w aparacie (do sprawdzania numerów klatek i ich właściwego położenia; tzw. szerokie filmy miały z tyłu papier z numerami): czy nie przypomina ono komputera HAL 9000 – ze słynnego filmu?
……………………………….
i tu jest może dobre miejsce aby tamten tekst z numeru PFL dać: o Bognie, o fotografii… (kiedyś zresztą już był, w innym blogu; nieistniejącym.)
Po co nam zdjęcia?
Te papierowe – czy wcześniej dagerotypy, na sztywniejszych podkładach, kartonikach…
(Również) po to, abyśmy mogli – na ich odwrocie, rzadziej z przodu – zapisywać imiona, daty i fakty. Miejsca, nastroje. I choć sama fotografia jest „zapisem” – często nam to nie wystarczy. I zapisujemy: jak widać obok – na odwrocie zdjęcia, pokazującego nam Tadeusza Różewicza. Znajdujemy tu też, jak czasem na obrazach malowanych – nazwisko autora.
(Czy to ten sam Zbigniew Kulik, który jest, od 1976 roku, dyrektorem Muzeum Sportu i Turystyki w Karpaczu? Zapewne, bo – jak informuje nas portal „naszesudety.pl”„…najbardziej znany jest z fotografowania Karkonoszy… (…) Zbigniewowi Kulikowi udało się zaskarbić zaufanie Tadeusza Różewicza. Do dziś towarzyszy mu w spacerach i fotografuje go, gdy artysta przyjeżdża (…) pod Śnieżkę…”
Ale zdjęcie – i nawet rewers – nam tego nie powie. Prawda, może zasugerować drogi poszukiwań – jeśli chcemy szukać. Lecz gdy ktoś, kogo widzimy na awersie – jest nam nieznany? A z tyłu dostrzegamy jedynie zwięzły opis: „Ciocia Lodzia, 1914”, „Wujostwo na wakacjach, Międzyzdroje, 1939”… Co robić? Wyrzucić? Czyjeś życie, czyjeś wspomnienia?
Tylko dlatego, że – nie nasze?
Wspomnienia niewspólne?Po co nam zdjęcia? Już wiemy. Ale – po co malować „ze zdjęć”? A wręcz: aparat fotograficzny… Bogna Gniazdowska –
(ASP, 1985-1990; dyplom w pracowni Stefana Gierowskiego oraz w pracowni Ryszarda Winiarskiego; jej cztery obrazy dodajemy do tego numeru PFL)
– tak robi. Maluje ludzi ze starych zdjęć. Czasem z Wielkiej Wojny, czasem z rodzinnego albumu. Ale maluje też swe pierwsze (?) dziecinne buty; czy pamiątkę rodzinną: aparat o jakże mitologicznej nazwie: Leica. Model kupiony w II RP, nie jakąś tam „zdobycz wojenną” z Ziem słusznie Odzyskanych… Maluje wspomnienia. Archeologię życia codziennego. Powiela – powielone. Po co? (Czyż nie lepiej namalować zachód słońca? – spyta ktoś…)
Mam znajomego, robi znakomite zdjęcia – ale: przyrody. Dziś, w czasach, gdy każdy może być geniuszem w tej dziedzinie – technika załatwia tu prawie wszystko. I unika fotografowania ludzi… Nie rozumiem. Jasne: każdy czasem chętnie zrobi zdjęcie zachodzącemu słońcu; ale ile ich można…
Wszystkie chyba nasze działania, w tym te, uznawane za sztukę (którą: wszystko dziś – a niektórzy, niesłusznie mówią tak i o fotografii) – są (też? a może dziś przede wszystkim) rodzajem pamiętnikarstwa. Mniej lub bardziej zindywidualizowanym zapisem czasu, którego bieg nas tak…
Ale i zapisem tego, co już wielokrotnie – było. Co się wydarzyło; i nie, jak zachód słońca: nieuchronnie. Raczej jak zakup aparatu, kilka lat przed drugą (wszystko się powtarza; lecz za drugim razem…) światową Wojną. Zdarzenie – bez znaczenia – wobec Wojny. Nawet (prawie) bez dalszego ciągu. Jak to sformułował Paweł Althamer (2008 r.)– „utrwalić historię, która powszechnie uchodzi za niegodną pamiętania…”
Albo Różewicz.
„Zrozumiałem po trzydziestu latach ogrom swych win, a właściwie mych win. Tatusiu! Mamusiu! Tak, to ja zjadłem kiełbasę w Wielki Piątek dnia piętnastego kwietnia 1926 roku…”
(Kartoteka, 1958-1959)Albo…
…
mr makowski